Dziś mogę powiedzieć, że już jako dziecko miałam w sercu pragnienie, by być blisko Boga. Pan dał mi doświadczyć głębokiej radości i spotkania z sobą w modlitwie. Nigdy jednak nie myślałam o życiu zakonnym. Nie znałam żadnych sióstr, a wyobrażenie klasztoru budziło we mnie niechęć i lęk. Później był czas dorastania i na wszelkie możliwe sposoby starałam się stłumić w sobie pragnienie pójścia drogą, którą wskazywało mi serce. Uciekałam w świat, by „być taką jak rówieśnicy”, by zapomnieć… Rozpoczęłam studia na Politechnice Częstochowskiej, świetnie poczynałam sobie na kilku kierunkach, starałam się zapełnić każdą wolną chwilę, by w ten sposób nie konfrontować się z pragnieniami, by nie mieć czasu na modlitwę. Zagłuszałam przestrzeń ciszy przeróżną aktywnością, czasem spędzonym ze znajomymi, dodatkowymi zajęciami, muzyką i skupieniem umysłu na programowaniu, projektach graficznych itp.
Jezus pozwolił mi dotknąć, skosztować wszystkiego tego, w czym upatrywałam szczęścia, co w moim przekonaniu miało uczynić mnie spełnioną. Bardzo dobre wyniki w nauce, chłopak, obiecująca praca, możliwość dalszego rozwijania zainteresowań – otrzymałam wszystko w mierze, która nieraz przerastała moje najśmielsze oczekiwania. Jednak to nie zapewniło mi tego, czego pragnęłam…
Pamiętam zdanie mojego znajomego, który słysząc, że zostałam jedną z laureatek prestiżowego konkursu „Grasz o staż” stwierdził: „Gabi, ty to musisz być szczęśliwa, masz wszystkie furtki przed sobą otwarte”. Pamiętam te słowa bardzo dobrze, ponieważ uświadomiły mi one, że ja nie byłam w tym szczęśliwa. Na pozór radosna, uśmiechnięta, mając niby „wszystko”, w głębi czułam się jak ktoś, kto pomylił drogi.
To był moment zwrotny.
Rozpoczął się czas zmagań i rozdarcia, a zarazem czas stawania w prawdzie. Czas poszukiwań. Szukałam prawdy, sensu mojego życia, szukałam ciszy, pragnęłam usłyszeć JAK DALEJ?
Doświadczając raz po raz swojej słabości jednego byłam pewna: chciałam być bliżej Boga. Uczestniczyłam codziennie w Eucharystii, rozważałam Słowo Boże, bardzo często wylewałam swoje serce przed Jezusem i zwierzałam się Maryi, do której – na Jasną Górę – miałam bardzo blisko. Uczyłam się słuchać, rozpoznawać i przyjmować. I tak przyjęłam myśl, że być może droga życia konsekrowanego jest moją drogą. Tak rozpoznałam pragnienie życia dla Boga w zakonie na wskroś maryjnym, jakim jest Karmel. Tak przyjęłam konieczność zostawienia tego wszystkiego, co przecież tak lubiłam, co dawało mi dużą satysfakcję, by wybrać większe, prawdziwe dobro.
Niedługo potem znalazłam w Internecie zaproszenie do Kroczyc na indywidualne dni skupienia. Wysłałam e-maila, umówiłam się i zastukałam do furty Sióstr Karmelitanek Dzieciątka Jezus. Już przy pierwszej wizycie moje wyobrażenia i uprzedzenia prysnęły. Odnalazłam radość, pokój serca i czułam się z siostrami u siebie. Później uczestniczyłam w organizowanych spotkaniach, rekolekcjach. Tak Jezus przygotowywał mnie do tego, bym zawierzyła i poprosiła o przyjęcie do postulatu.
Jak zareagowali moi znajomi i rodzina? Ci niewtajemniczeni rzeczywiście byli bardzo zaskoczeni. Początkowo próbowali mi wybić z głowy taki pomysł, ale zrozumieli i uszanowali moją decyzję. Muszę też dodać, że i ja sama byłam (i nadal jestem) zaskoczona drogą, jaką wskazuje mi moje serce, ale za przykładem św. Teresy od Dzieciątka Jezus staram się ufać, iż Pan nie daje pragnień, których nie moglibyśmy spełnić.
Ciągle odkrywam piękno „małej drogi”. Poznaję Tego, który pierwszy, aż tak mnie umiłował. Przed Nim otwieram każdego dnia moje serce: trwam w milczącej adoracji, bądź rozmawiam tak po prostu – szczerze i z prostotą. Nie mogę wiele, ale radosnym darem z siebie każdego dnia staram się odpowiadać miłością na Jego Miłość.
s. Makaria od Przenajdroższej Krwi Chrystusa
Karmelitanka Dzieciątka Jezus